Pocztówki dźwiękowe

Największa popularnością Pocztówki Dźwiękowe cieszyły się w komunistycznej Polsce. Zwłaszcza w latach 60. i 70., kiedy prawdziwe płyty winylowe były praktycznie niedostępne. Kupowano wówczas Pocztówki Dźwiękowe i puszczano na małych, przenośnych gramofonach, jak Bambino.

Szczególnie interesujący jest fakt, że Pocztówki Dźwiękowe nigdy nie były wysyłane, co sugeruje częsty brak znaczka, czy adresu na ich odwrocie. Były po prostu kolekcjonowane, jak zwykłe kasety, czy płyty winylowe.

Jakość nagranego dźwięku była oczywiście kiepska – dźwięk w mono, z dziwnymi szumami i trzeszczeniami, ale dało się tego słuchać. Nie zawsze istniały jako gotowe produkty, lecz można było kupić sobie czystą kartkę i zabrać ją do specjalnego miejsca, w którym nagrywano utwory na życzenie. Każdy mógł nagrać na kartce swoje życzenia dla mamy, męża, siostry, czy przyjaciela i dołączyć do nich kawałek The Beatles czy Nancy Sinatra. Każdy wybierał obrazek, piosenkę i tworzył nowy przedmiot.

Autor
Mat Schulz
Współtwórca i organizator festiwalu UNSOUND. Wspólnie z Rui Silvą jest także twórcą kolekcji polskich Pocztówek Dźwiękowych.

Kiedy myślimy o muzyce w PRL, w pierwszej chwili do głowy przychodzą nam kasety magnetofonowe. I nic dziwnego, w końcu te zapewniły milionom Polaków dostęp do muzyki z całego świata, a sam nośnik przetrwał przez kolejne dekady. Kasety trafiły jednak do Polski dopiero w latach 80. Zaglądając nieco głębiej w historię naszego kraju, bo aż do lat 60., okaże się, że nasi rodacy musieli sobie radzić w inny sposób, jeśli chcieli posłuchać Beatlesów czy Rolling Stonesów. Jak? Kupując pocztówki.

Że jak? Ano tak. Nie były to bowiem zwykłe pocztówki. To znaczy, na początku funkcjonowały właśnie w ten sposób, bo służyły do wysyłania ich do najbliższych… Jednak wkrótce i na tym polu sytuacja zrobiła się tak pokrętna, że o dostęp do muzyki musieli zadbać sami obywatele. W owym czasie, czyli w latach 60. XX wieku na świecie rządziła już płyta winylowa. Państwo polskie, chcąc rzecz jasna pokazać reszcie, że i u nas takich dobrodziejstw nie brakuje, całkowicie zmonopolizowała produkcję płyt pod różnymi szyldami – “Polskie Nagrania”, “Tonpress”, “Wifon” i tak dalej. Mimo że na okładkach płyt, które docierały do słuchaczy widniały różne nazwy firm, za wszystkie odpowiadało tak naprawdę ówczesne państwo polskie. Zresztą, biorąc pod uwagę takie, a nie inne czasy, nikogo to chyba nie dziwi. Problem w tym, że PRL nie było w stanie dostarczyć odpowiednio dużo nośników do miłośników słuchania muzyki. Po pierwsze – brakowało samego winylu, ale też zwykłego papieru do produkcji obwoluty. Do tego dochodzi przestarzała, bo aż przedwojenna technologia do ich produkcji oraz rzecz jasna niechęć do zachodniej kultury…

Jeszcze w latach 60. jeden z państwowych zakładów, firma Pronit w Pionkach podjęła się próby stworzenia  pocztówek dźwiękowych.

Były to obrazki wydrukowane na papierze, z tyłu zaś miały naniesioną cienką warstwę tworzywa sztucznego, w formie “rowka”, na którym tłoczono muzykę (najczęściej krótką – pełne utwory rzadko kiedy się na niej mieściły). Pomysł cieszył się dużą popularnością, bo takie pocztówki dostępne były wszędzie, a spragnieni muzycy Polacy zaczęli je kolekcjonować, odtwarzając je później w domu na swoim gramofonie prosto z Pewexu. Ku zaskoczeniu wielu, Pronit dość szybko zakończył ich produkcję. Być może chodziło o koszty związane z licencją, być może o to, że pocztówek raczej nie wysyłano, a zbierano, bo były na tyle rzadkie, że żal było się ich pozbywać. I cóż – po raz kolejny, jak to w czasach PRL-u bywało, Polacy musieli się zająć produkcją i dystrybucją muzyki na własną rękę. Oczywiście tak, żeby władze tego nie widziały. Co bardziej przedsiębiorczy szybko podłapali pomysł na tworzenie pocztówek… po prostu w domu, a później dystrybuowanie ich gdzie tylko się dało. Sprzedawano je w kioskach, na targach, nawet na ulicy. Co ciekawe, dzięki pocztówkom dźwiękowym w Polsce wybiło się też sporo znanych artystów – m.in. Janusz Laskowski, który nagrał dla rodziny m.in. “Beatę z Albatrosa”.

Mówi się, że rozprowadzono nawet 16 milionów pocztówek (za które lwią część odpowiadają sami “prywaciarze”). Duża część z nich trafiła do Polonii w USA, poza tym warto pamiętać, że pocztówki krążyły przez niemal dwie dekady – aż do początku lat 80., kiedy do Polski zawitała kaseta magnetofonowa. Niedroga, łatwa w produkcji, a do tego mogąca pomieścić nawet i całe albumy na dwóch stronach. No i nie zapominajmy, że nagrywać na nią można było też domowymi sposobami.

Dziś pocztówka dźwiękowa nie ma już tak nostalgicznego statusu jak wspomniana kaseta, która to zresztą wróciła do lamusa i nierzadko w formie kolekcjonerskiej trafia do oficjalnej dystrybucji przy okazji premier ważnych albumów.

źródło : https://www.komputerswiat.pl/artykuly/redakcyjne/pocztowki-dzwiekowe-prosto-z-prl-jak-swiatowa-muzyka-trafila-do-milionow-polakow/y63l2g5

W trudniejszej sytuacji znaleźli się miłośnicy muzyki zza Buga. – Rosjanie natychmiast zbudowali urządzenie do tłoczenia, ale nie mieli na czym tłoczyć. Brakowało i plastiku, i pocztówek. Ale od czego pomysłowość w trudnych czasach? Wykorzystali zużyte klisze rentgenowskie. Stąd wzięło się określenie „płyty na kościach”.

Autor : Krzysztof Nieporęcki

Pocztówki Dźwiękowe