Marek Bliziński 1947 – 1989
Marek Bliziński (1947 – 1989 ) był muzykiem wszechstronnym. Kochał jazz i jemu to poświęcił większą część swojego życia. Życia, które okazało się niestety za krótkie. Zmarł pokonany przez nowotwór, mając zaledwie 42 lata. Dla wielu muzyków jazzowych jest to czas, kiedy krystalizują się twórcze przemyślenia, stabilizuje się warsztat, powstają płyty, do których sięgamy potem przez lata. Tak byłoby zapewne i w tym przypadku. Niestety, stało się inaczej.
Jego życiorys był typowy dla większości polskich jazzmanów lat 70. Kilka lat edukacji w szkole muzycznej dało podstawy teoretyczne i umiejętność czytania nut. Reszta zależała od intuicji, pracowitości i szczęścia. Pierwsze zespoły to Pesymiści, Czterech i Bemibek. Dla Marka Blizińskiego był to czas na sprawdzenie się w roli kompozytora, aranżera, akompaniatora, a także solisty i czasami lidera. Muzyka stała się dla niego nie tylko sensem życia, ale także jedynym źródłem utrzymania. I tak już pozostało do samego końca.
Różnorodność stylistyczna nagrań i projektów, w których brał udział, jest ogromna, jednak najlepiej sprawdzał się jako gitarzysta mainstreamowy. Doskonale wiedział o tym Jan Ptaszyn Wróblewski, w którego to kwartecie Marek zagościł na wiele lat. Formuła zespołu bez fortepianu pozwoliła mu zabłysnąć nie tylko jako soliście, ale przede wszystkim jako akompaniatorowi. Artysta miał możliwość poruszania się w stylistyce gdzieś tam między Jimem Hallem a Joem Passem. Wszak ich to cenił sobie najbardziej. Od Halla przejął wiele pomysłów fakturalnych i melodycznych, a od Passa – technikę prawej ręki, polegającą na grze kostką i palcami. W wywiadzie dla miesięcznika „Jazz” wyznał: „Nie preferuję gitarzystów, słucham dużo saksofonistów i pianistów. Oczywiście cenię wszystkich wybitnych gitarzystów, od Charliego Christiana począwszy. Czczę Montgomery’ego, podziwiam Halla za jego mądrość, Passa za pełniejsze wykorzystanie gitary jazzowej. Cenię tych wszystkich, którzy rozszerzyli możliwości techniczne i brzmieniowe tego instrumentu”. O swojej technice gry powiedział tak: „Jest zbliżona do Joego Passa. Używam zarówno kostki, jak i uderzeń palców, niekiedy gram również kciukiem. Jeżeli chodzi o kostki do gry, to korzystam jedynie z kostek okrągłych, prawie nieelastycznych”. Swoją wiedzę i doświadczenie starał się przekazywać młodym gitarzystom jazzowym na warsztatach w Chodzieży. W latach 70. i 80. był niekwestionowanym autorytetem w temacie gitary jazzowej. Mimo upływu lat większość jego idei nie zdewaluowała się do dnia dzisiejszego.
Artysta przez wiele lat współpracował z Polskim Radiem i Telewizją, czego efektem jest kilkaset zarejestrowanych utworów z jego udziałem. Niestety coraz rzadziej pojawiają się na antenie zdominowanej przez masową tanią muzykę rozrywkową. Pozostały więc tylko płyty.
Myślę, że w dorobku Marka Blizińskiego najważniejsze były te, które powstały w późniejszym okresie jego kariery muzycznej. Dwie najważniejsze to na pewno nagrana w trio „Wave” oraz w duecie z Ewą Bem „Dla Ciebie jestem sobą”. Pozostałe, firmowane nazwiskiem liderów, to: „Question Mark” Janusza Muniaka, „Z lotu Ptaka” i „Flyin’ Lady” Jana Ptaszyna Wróblewskiego.
Wszystkie wytrzymały próbę czasu, a przecież najstarsza z wymienionych płyt „Question Mark” powstała ponad 30 lat temu. Każda z nich była w swoim czasie wydarzeniem na jazzowym rynku. Postać Marka Blizińskiego budziła pozytywne emocje nie tylko wśród wielbicieli jazzowej gitary. Nie zapominajmy, że w tamtych czasach był on w Polsce jedynym stricte jazzowym gitarzystą. Na dodatek poziom jego gry był na tyle wysoki, że automatycznie stawał się równorzędnym partnerem w każdym zespole, a jak słychać na pozostawionych nagraniach, potrafił na większości utworów odcisnąć swoją gitarą indywidualne piętno. Niestety posłuchać nagrań może tylko ten, kto ma dziś dostęp do czarnych płyt, ponieważ w wersji kompaktowej wydano na razie tylko „Dla Ciebie jestem sobą” (tę w duecie z Ewą Bem). Nawiasem mówiąc, płyta już podczas nagrania została nie najlepiej zmiksowana, a w wersji CD mankamenty te zdają się jeszcze bardziej przeszkadzać. Jest to wada wielu jazzowych nagrań z okresu PRL-u, więc już ani słowa więcej na ten temat…
źródło : https://magazyngitarzysta.pl/muzyka/wywiady/1553-marek-blizinski